08-08-2010 11:50
Zapada zmierzch
W działach: Literatura, Psychologia | Odsłony: 72
Nie nazwałbym Zmierzchu całkowitą katastrofą literacką. Oczywiście, daleko mu do poziomu dobrej literatury rzemieślniczej, nie wspominając o warsztacie takich autorów, jak George R.R. Martin. Papierowe postacie, zwłaszcza nieodróżnialni koledzy i koleżanki Belli ze szkoły; pewna liczba nużących dłużyzn; naiwna symbolika; brak sensownego wytłumaczenia popularności protagonistki w szkole (wątpliwe są też powody atrakcyjności Belli dla Jacoba); nadmierne przycinanie pobocznych wątków fabularnych; w końcu nie najlepszy język całej powieści, choć być może to w jakiejś mierze kwestia tłumaczenia.
Książka broni się jednak w pewnym stopniu jako czytadło, gdy weźmiemy pod uwagę ogólny sposób poprowadzenia historii: przewidywalny, jak przystało na średniej klasy rzemiosło, ale dość poprawny, bez większych wpadek. Dobry wydaje się sam pomysł na opowieść, a rozterki Edwarda, chociaż nieprzedstawione przekonująco, mimo wszystko dodają fabule smaku. Jest też kilka momentów, w których dodatnio zaznaczają się dialogi – ogólnie biorąc, nieco ciekawsze od narracji. Przypomnę część rozmowy Belli i Edwarda z trailera filmowej adaptacji (zdaję się, że to dosłowny cytat z książki, ale w polskim przekładzie wypada słabiej, stąd oryginał):
– How old are you?
– Seventeen.
– How long have you been seventeen?
– A while.
I jeszcze inny kawałek, tym razem po polsku, znów pomiędzy Edwardem a Bellą:
– A to dopiero. [...] Lew zakochał się w jagnięciu.
– Biedne, głupie jagnię – westchnęłam.
– Chory na umyśle lew masochista.
Szkoda tylko, że niewiele jest w powieści takiej ironii. Miejscami bardzo by się przydała. Szkoda również, że autorka nie pozwoliła sobie na więcej wyobraźni w wymyślaniu takich scen, jak wampirzy mecz baseballa (moim zdaniem najlepszy fragment książki).
Zmierzch nie jest zatem całkowitą katastrofą literacką, aczkolwiek do poziomu zadowalającego nadal sporo mu brakuje. Główna wada utworu tkwi gdzie indziej, bo w jego warstwie ideologicznej, powiązanej ściśle ze sposobem poprowadzenia romansu. Panie i panowie: nie idźcie tą drogą. To, co łączy Edwarda i Bellę, jest bowiem znakomitą (rzec by się chciało – książkową) ilustracją toksycznego związku. Owszem, młodzieńcze zakochanie nierzadko zawiera w sobie pewne składniki obsesji, rojeń o symbiozie oraz niezdrowej idealizacji, ale tutaj przybrały one doprawdy zatrważające rozmiary. Protagonistka jest całkowicie zależna od swojego ukochanego, pozwala mu podejmować wszystkie ważne decyzje dotyczące ich obojga. Jedynego własnego wyboru, który się liczy, dokonuje pod nieobecność Edwarda, co dobitnie świadczy o destruktywnym wpływie tej miłości na samodzielność Belli. Psychologia ma nazwę dla tak funkcjonującej psychiki: "osobowość symbiotyczna".
Z tego, co mówiła mi znajoma, wynika, że potem będzie już tylko gorzej – być może przeczytam pozostałe części Zmierzchu, aby samemu zobaczyć, jak ten proces się rozwija, w dodatku najprawdopodobniej bez świadomości autorki (tutaj znajdziecie dokładniejszą analizę tego aspektu powieści). Szkodliwych, ale powszechnych stereotypów tutaj w bród, i może to właśnie jest główną przyczyną popularności całej sagi.
Słowem: to, co nie będzie zbyt ciekawe dla miłośnika literatury, może okazać się bardzo interesujące dla psychologa.
Książka broni się jednak w pewnym stopniu jako czytadło, gdy weźmiemy pod uwagę ogólny sposób poprowadzenia historii: przewidywalny, jak przystało na średniej klasy rzemiosło, ale dość poprawny, bez większych wpadek. Dobry wydaje się sam pomysł na opowieść, a rozterki Edwarda, chociaż nieprzedstawione przekonująco, mimo wszystko dodają fabule smaku. Jest też kilka momentów, w których dodatnio zaznaczają się dialogi – ogólnie biorąc, nieco ciekawsze od narracji. Przypomnę część rozmowy Belli i Edwarda z trailera filmowej adaptacji (zdaję się, że to dosłowny cytat z książki, ale w polskim przekładzie wypada słabiej, stąd oryginał):
– How old are you?
– Seventeen.
– How long have you been seventeen?
– A while.
I jeszcze inny kawałek, tym razem po polsku, znów pomiędzy Edwardem a Bellą:
– A to dopiero. [...] Lew zakochał się w jagnięciu.
– Biedne, głupie jagnię – westchnęłam.
– Chory na umyśle lew masochista.
Szkoda tylko, że niewiele jest w powieści takiej ironii. Miejscami bardzo by się przydała. Szkoda również, że autorka nie pozwoliła sobie na więcej wyobraźni w wymyślaniu takich scen, jak wampirzy mecz baseballa (moim zdaniem najlepszy fragment książki).
Zmierzch nie jest zatem całkowitą katastrofą literacką, aczkolwiek do poziomu zadowalającego nadal sporo mu brakuje. Główna wada utworu tkwi gdzie indziej, bo w jego warstwie ideologicznej, powiązanej ściśle ze sposobem poprowadzenia romansu. Panie i panowie: nie idźcie tą drogą. To, co łączy Edwarda i Bellę, jest bowiem znakomitą (rzec by się chciało – książkową) ilustracją toksycznego związku. Owszem, młodzieńcze zakochanie nierzadko zawiera w sobie pewne składniki obsesji, rojeń o symbiozie oraz niezdrowej idealizacji, ale tutaj przybrały one doprawdy zatrważające rozmiary. Protagonistka jest całkowicie zależna od swojego ukochanego, pozwala mu podejmować wszystkie ważne decyzje dotyczące ich obojga. Jedynego własnego wyboru, który się liczy, dokonuje pod nieobecność Edwarda, co dobitnie świadczy o destruktywnym wpływie tej miłości na samodzielność Belli. Psychologia ma nazwę dla tak funkcjonującej psychiki: "osobowość symbiotyczna".
Z tego, co mówiła mi znajoma, wynika, że potem będzie już tylko gorzej – być może przeczytam pozostałe części Zmierzchu, aby samemu zobaczyć, jak ten proces się rozwija, w dodatku najprawdopodobniej bez świadomości autorki (tutaj znajdziecie dokładniejszą analizę tego aspektu powieści). Szkodliwych, ale powszechnych stereotypów tutaj w bród, i może to właśnie jest główną przyczyną popularności całej sagi.
Słowem: to, co nie będzie zbyt ciekawe dla miłośnika literatury, może okazać się bardzo interesujące dla psychologa.