30-04-2012 14:55
Plewy na wietrze
W działach: Kultura popularna, Literatura, Narracja, Recenzje | Odsłony: 82
Pierwsza część przygód Twardokęska (w wersji nowszej, poprawionej) nareszcie za mną. I co?
I oto książka fantasy, której autorka pamięta, że pisze po polsku! Trudno nie odnieść wrażenia, iż w agonie stylistycznym Anna Brzezińska pozostawia gatunkową konkurencję daleko w tyle. Stopień archaizacji nie jest aż tak znaczący, aby utrudniała ona lekturę (co skądinąd nie byłoby wadą, tylko trochę inaczej ustawiłoby powieść), a zarazem pozwala odczuć, że jesteśmy w świecie quasi-średniowiecznym, nie zaś w dwudziestym pierwszym wieku. W dodatku pisarka posługuje się bardzo bogatym, zróżnicowanym słownictwem (wskaźnik zamożności leksykalnej: liczba wyrazów, których nie rozumiem). Miła odmiana od przezroczystej prozy, tym bardziej że i świat przedstawiony wcale klarowny nie jest. Ani zamieszkujące go istoty fantastyczne (w tym bóstwa), ani bohaterowie nie są oczywiści dla czytelnika, wielu rzeczy trzeba się tutaj domyślać, a nowo ujawniane zdarzenia z historii postaci potrafią zaskoczyć. (Dygresyjnie odnotuję też, że pisarka ma niewątpliwy talent do przedstawiania mikrohistorii: krótkich opowieści, w których nieznane dotąd postacie od razu stają się swojskie, bliskie).
Ciekawe rzeczy dzieją się także z narracją. Owszem, istnieją bohaterowie prowadzący (czasem pierwszo-, a czasami drugoplanowi), z których perspektywy postrzegamy świat i których wiedza – lub niewiedza – nas ogranicza. W wielu wypadkach zindywidualizowany punkt widzenia danej postaci znajduje wyraźne odbicie w tekście (między innymi trudne wspomnienia Twardokęska o jego matce są realistycznie krótkie i chaotyczne, nie przekształcają się w sztucznie uporządkowaną historię). Taka narracja jest typowa dla fantasy. Niemniej regułą przy wprowadzaniu nowych postaci są dłuższe opisy ich historii, nieraz trwające parę stron. W tych miejscach opowieść uniezależnia się od toku myślenia bohaterów i to nie oni patrzą na własną przeszłość, robi to narrator. Co więcej, zdarzają się sytuacje, w których tekst wybiega w dal – na przykład wiadomość, że kiedyś pewna postać trafi na pokład niewolniczej galery, pojawia się w tekście bodaj kilkadziesiąt stron przed sceną kończącą odpowiedni wątek w obrębie teraźniejszej akcji. Można mówić, że jest w tym wszystkim brak konsekwencji, ale ja byłem zadowolony z opowieści odbiegającej od narracyjnych standardów fantasy. W końcu to nie jest tak, że zamknięcie historii w ograniczonych punktach widzenia stanowi wartość samą w sobie. A kolejne iteracje tego samego modelu po jakimś czasie mogą zacząć nużyć.
Jest też jednak pewien problem, czysto subiektywny. Mianowicie książka jest bardzo długa, a ja trochę się już zestarzałem i powieści do przeczytania jak nie ubywało, tak nie ubywa. Oczywiście, saga o kimś, kogo wichry miotają po wszelkich krainach Wewnętrznego Morza, ma prawo zawierać epizody awanturnicze i wątki poboczne, a Brzezińska splata je z resztą fabuły znacznie bardziej udanie niż George R.R. Martin w Uczcie dla wron oraz Tańcu ze smokami. Spore rozmiary nie są wadą per se, a zresztą może kiedyś zaniosę się jeszcze lamentem miłośnika cegieł. Nie zmienia to jednak tego, że w tej chwili perspektywa stanięcia przed trzema równie długimi kontynuacjami napełnia mnie pewną obawą.
Czy zatem sięgnę po następne tomy? Niewykluczone, ale najpierw muszę sprawdzić, czy są krótsze niż ten. Plewy na wietrze to naprawdę dobra literatura rozrywkowa oraz ciekawa odmiana od stylistycznych i narracyjnych konwencji fantasy, lecz nic ponadto. Czas, który mogę przeznaczyć na tego rodzaju książki, jest niestety mocno ograniczony.
Ocena: 7/10.
I oto książka fantasy, której autorka pamięta, że pisze po polsku! Trudno nie odnieść wrażenia, iż w agonie stylistycznym Anna Brzezińska pozostawia gatunkową konkurencję daleko w tyle. Stopień archaizacji nie jest aż tak znaczący, aby utrudniała ona lekturę (co skądinąd nie byłoby wadą, tylko trochę inaczej ustawiłoby powieść), a zarazem pozwala odczuć, że jesteśmy w świecie quasi-średniowiecznym, nie zaś w dwudziestym pierwszym wieku. W dodatku pisarka posługuje się bardzo bogatym, zróżnicowanym słownictwem (wskaźnik zamożności leksykalnej: liczba wyrazów, których nie rozumiem). Miła odmiana od przezroczystej prozy, tym bardziej że i świat przedstawiony wcale klarowny nie jest. Ani zamieszkujące go istoty fantastyczne (w tym bóstwa), ani bohaterowie nie są oczywiści dla czytelnika, wielu rzeczy trzeba się tutaj domyślać, a nowo ujawniane zdarzenia z historii postaci potrafią zaskoczyć. (Dygresyjnie odnotuję też, że pisarka ma niewątpliwy talent do przedstawiania mikrohistorii: krótkich opowieści, w których nieznane dotąd postacie od razu stają się swojskie, bliskie).
Ciekawe rzeczy dzieją się także z narracją. Owszem, istnieją bohaterowie prowadzący (czasem pierwszo-, a czasami drugoplanowi), z których perspektywy postrzegamy świat i których wiedza – lub niewiedza – nas ogranicza. W wielu wypadkach zindywidualizowany punkt widzenia danej postaci znajduje wyraźne odbicie w tekście (między innymi trudne wspomnienia Twardokęska o jego matce są realistycznie krótkie i chaotyczne, nie przekształcają się w sztucznie uporządkowaną historię). Taka narracja jest typowa dla fantasy. Niemniej regułą przy wprowadzaniu nowych postaci są dłuższe opisy ich historii, nieraz trwające parę stron. W tych miejscach opowieść uniezależnia się od toku myślenia bohaterów i to nie oni patrzą na własną przeszłość, robi to narrator. Co więcej, zdarzają się sytuacje, w których tekst wybiega w dal – na przykład wiadomość, że kiedyś pewna postać trafi na pokład niewolniczej galery, pojawia się w tekście bodaj kilkadziesiąt stron przed sceną kończącą odpowiedni wątek w obrębie teraźniejszej akcji. Można mówić, że jest w tym wszystkim brak konsekwencji, ale ja byłem zadowolony z opowieści odbiegającej od narracyjnych standardów fantasy. W końcu to nie jest tak, że zamknięcie historii w ograniczonych punktach widzenia stanowi wartość samą w sobie. A kolejne iteracje tego samego modelu po jakimś czasie mogą zacząć nużyć.
Jest też jednak pewien problem, czysto subiektywny. Mianowicie książka jest bardzo długa, a ja trochę się już zestarzałem i powieści do przeczytania jak nie ubywało, tak nie ubywa. Oczywiście, saga o kimś, kogo wichry miotają po wszelkich krainach Wewnętrznego Morza, ma prawo zawierać epizody awanturnicze i wątki poboczne, a Brzezińska splata je z resztą fabuły znacznie bardziej udanie niż George R.R. Martin w Uczcie dla wron oraz Tańcu ze smokami. Spore rozmiary nie są wadą per se, a zresztą może kiedyś zaniosę się jeszcze lamentem miłośnika cegieł. Nie zmienia to jednak tego, że w tej chwili perspektywa stanięcia przed trzema równie długimi kontynuacjami napełnia mnie pewną obawą.
Czy zatem sięgnę po następne tomy? Niewykluczone, ale najpierw muszę sprawdzić, czy są krótsze niż ten. Plewy na wietrze to naprawdę dobra literatura rozrywkowa oraz ciekawa odmiana od stylistycznych i narracyjnych konwencji fantasy, lecz nic ponadto. Czas, który mogę przeznaczyć na tego rodzaju książki, jest niestety mocno ograniczony.
Ocena: 7/10.