» Blog » Wehikuł czasu
11-08-2009 21:25

Wehikuł czasu

W działach: Literatura | Odsłony: 14

<i>Wehikuł czasu</i>
Nie tak dawno pożyczyłem od Mateusza Kominiarczuka Wehikuł czasu. Wydawało mi się co prawda, że czytałem, ale tak dawno, że nie pamiętam. Sięgnąłem więc po klasyczną powieść Wellsa raz jeszcze – ciekaw, jaki obraz przyszłości przyniosła przeszłość.

Pierwsza myśl brzmiała: "Konwencjonalizacja!". Oczywiście, trudno z perspektywy ponad stu lat nie dostrzegać konwencji w tekście, który ją współtworzył. Mamy więc Podróżnika w Czasie, który opowiada swoją historię kilku znajomym, niemal bez wyjątku pozbawionym imion: Psychologowi czy Lekarzowi. Mamy umowność: tytułowy wehikuł można unieruchomić i zabezpieczyć przed niepowołanymi rękami, odśrubowując od niego dwie dźwignie. Mamy wreszcie narratora, który nie kryje swej obecności w świecie i udziału (prawda, marginalnego) w wydarzeniach, a potem bodaj po kilkunastu stronicach oddaje głos Podróżnikowi.

(Jedna z polskich badaczek literatury pisała o takich powieściach, że literatura wycofuje się w nich, czasem celowo, czasem nie, przed możliwością komplikacji narracyjnej – możliwością skomplikowania punktów widzenia. Na gruncie fantastyki, chociaż raczej magicznej niż naukowej, ten potencjał nieźle oddaje Martinowska Gra o tron. Zaś w ramach głównego nurtu literatury przykładem mogą być powieści Dostojewskiego).

Co więcej, nie ma tu prawie żadnej psychologii. Owszem, główny bohater opisuje swoje stany ducha; nie wykracza jednak poza prostą potoczność. Traci kogoś bliskiego – jest mu smutno, otaczają go wrogowie – boi się ich. Niewiele więcej. Postacie nie są samodzielne, ale podporządkowane założeniom świata, czego przykładem może być (o ironio!) Psycholog. Jego najwyrazistszą funkcją w fabule jest potwierdzenie wywodu Podróżnika, gdy ten wspomina o przedmiotach przemieszczających się w czasie tak szybko, że nie sposób ich dostrzec (już wtedy wiedziano, że nasz mózg – przynajmniej świadomie – nie zauważa bodźców, których długość trwania wynosi dziesiątki milisekund).

Typowy współczesny czytelnik życzyłby sobie pewnie czegoś innego: wartkiej akcji (a tu narracja prowadzona jest powoli), żywego języka (w powieści Wellsa, przynajmniej w polskim przekładzie, takowego nie uświadczysz), maskowania czy nawet dekonstruowania konwencji, zindywidualizowanych postaci, pieczołowitej, drobiazgowej spójności świata przedstawionego. A jednak tutaj jest inaczej; gdzie indziej pada ciężar w tej powieści, zaś niewielkie znaczenie nadane pozostałym jej elementom (w tym dosyć prostym chyba symbolom, takim jak wielki rzeźbiony sfinks napotkany przez Podróżnika) sprawia, że trudno tego nie zauważyć.

Dzieło Wellsa jest bowiem antyutopią. Protagonista wyraża to niemal wprost, snując refleksje o stanie napotkanej cywilizacji oraz o jego przyczynach. Czterokrotnie próbuje je wyjaśnić sobie samemu i swym słuchaczom. (Pamiętamy bowiem, że mówi do grupy ludzi, których usiłuje przekonać do prawdziwości swoich słów... Chociaż czy rzeczywiście, skoro na koniec powie, aby potraktowali je jak fantazję? Skoro padnie zdanie: "Nie spodziewam się, że mi uwierzycie"?). Trzykrotnie przyznaje się do błędu. Śledzenie tej drogi jest może najciekawszą dla czytelnika częścią lektury – zwłaszcza gdy sam byłby skłonny się zgodzić z którąś z odrzucanych następnie przez Podróżnika interpretacji. Istotny jest także fragment bezpośrednio poprzedzający zakończenie, który przenosi nas w bardzo, bardzo odległą przyszłość – ukazaną w sposób daleki od optymizmu.

Minęło sto czternaście lat. Czy po tym czasie warto jeszcze czytać Wellsa? Naturalnie, warto ze względów historycznych; na nim przecież wyrosła dwudziestowieczna fantastyka naukowa. Można jednak również uczynić z powieści prawdziwy wehikuł czasu, dzięki któremu zobaczymy świat oczami ludzi z końca XIX wieku. Oni też zmagali się z niepewną przyszłością; co więcej, jedna z ich wielkich obaw (prócz wyzysku, którego ofiarą padli Morlokowie) dotyczyła ludzkiej gnuśności – wyrosłej z braku zagrożeń (obcych najeźdźców, naturalnych katastrof), a zatem i braku wymagań. Ludzkość Wellsa nie potrzebowała ani wojen z maszynami (niczym w Matriksie), ani światowych konspiracji (tak jak w Nowym wspaniałym świecie), by stoczyć się na samo dno. Wystarczyło jej, że na pewien czas została sama.

Człowiek, wydaje się mówić Wells, nosi w sobie znakomity potencjał samozagłady. I nie potrzeba mu do tego broni atomowej.

Komentarze


Scobin
   
Ocena:
+1
PS. Ciekawostką jest to, że w setną rocznicę wydania książki Wellsa ukazała się jej autoryzowana (hmm, przez kogo?) kontynuacja: Statki czasu Stephena Baxtera. The Ships of Time. Jak wieść niesie – bardzo dobra kontynuacja. A w dodatku kosztuje niewiele ponad dwadzieścia złotych na eBayu...
11-08-2009 21:31
Thronaar
   
Ocena:
+1
Dość zawiła kontynuacja, widać duch dzisiejszych czasów. Niemniej dość ciekawa w swoich tezach na temat techniki przyszłości. Można jedna było sobie darować wyjaśnianie dlaczego można było podróżować w czasie i zapętlanie całej opowieści.
12-08-2009 02:39
~Fan Fanów RPG

Użytkownik niezarejestrowany
    Good wpis.
Ocena:
0
Polecam.
12-08-2009 06:08
~Borys

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Niedoścignionym wzorem i tak pozostaje "Wojna światów". :)
14-08-2009 17:24
Scobin
   
Ocena:
0
Borysie! Ty tutaj!

Czytałem, czytałem, ale dość dawno (choć pamiętam więcej niż z "Wehikułu..."). Może i do tego wrócę – krótkie książki są dobre, bo są dobre i krótkie. ;-)
15-08-2009 19:43

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.