» Blog » Po co jeździmy na konwenty?
24-10-2009 23:18

Po co jeździmy na konwenty?

W działach: Konwenty, Społeczne współżycie, Skutery, Wakacje, Jesień | Odsłony: 2

Po co jeździmy na konwenty?
Tym razem notka lekko sentymentalna, podyktowana zbliżającym się Falkonem – oraz tym, że jak sobie właśnie zdałem sprawę, w ciągu kilku tegorocznych miesięcy będę prawdopodobnie na większej liczbie konwentów (Pyrkon, Avangarda, Polcon, Falkon, Toruńskie Dni Fantastyki) niż wcześniej przez całe życie.


Zastanawiałem się ostatnio, co mnie właściwie gania po kraju. Doszedłem do wniosku, że cztery przyczyny.


Po pierwsze, więzi fandomowe. Od lutego – kiedy to zacząłem nieco bardziej aktywnie pisać i działać w erpegowej sieci – poznałem przynajmniej kilkanaście osób, z którymi spotykam się z prawdziwą przyjemnością. Do wyjątków należą natomiast ludzie, których nie lubię. Zaczynam więc rozumieć, co to znaczy być na konwencie nie dla programu (własnego czy cudzego), tylko po to, żeby się spotkać ze znajomymi. Do zobaczenia!


Po drugie, moje punkty programu. Gdybym ich nie cenił, jaki byłby sens je robić? A cenię w nich sobie dwie rzeczy. Pierwszą jest to, że mogę kogoś zainteresować, dostarczyć odrobinę wiedzy, pokazać coś nowego. Drugą to, że sam się przy tym dużo uczę.

Mówię poważnie: jeżeli ktoś chce nabrać wprawy w robieniu prelekcji czy warsztatów, to konwenty będą dla niego rewelacyjną okazją do rozwoju. Z jednej strony nowi ludzie, z którymi trzeba dopiero się oswoić; z drugiej nigdy nie zaczynamy od zera, bo od razu pojawia się "miejsce wspólne" w postaci jednakowych zainteresowań. Takie spotkania dają dużą satysfakcję.


Po trzecie, sesje RPG. Nie prowadzę zbyt często, gram jeszcze rzadziej, toteż konwenty pozwalają mi podpatrzyć niejedno u innych erpegowców. Do tej pory pamiętam sesję Lucka z tegorocznego Polconu – dla mnie, człowieka dość spokojnego, żywiołowa ekspresja Maćka była niemałym zaskoczeniem i jednocześnie inspiracją. Żeby doświadczyć czegoś takiego, nie można się po prostu natężyć; trzeba wyjść z domu i spotkać innych. Jedni to robią na miejscu, ja (przynajmniej jak dotąd) przede wszystkim na konwentach.


Po czwarte, cudze punkty programu. Kiedyś były dla mnie bardziej istotne, w tej chwili ich waga maleje. Czasem chodzę z sympatii na prelekcje i warsztaty, które prowadzą znajomi; czasem zaglądam na to, co mnie rzeczywiście zainteresuje (i co nie zbiega się w czasie z innymi zajęciami). Na szczęście nierzadko udaje się połączyć jedno z drugim.


Cztery przyczyny.


A Wy? Po co jeździcie na konwenty?

Komentarze


Repek
    @Scobin
Ocena:
+5
To się nazywa przyśpieszona edukacja konwentowa. Niecały rok i już tylko fandomiarstwo. :)

Ja już tylko dla przyjaciół, znajomych i własnych punktów programu. O, i jeszcze dla głupawych konkursów. :)

Pozdrówka

24-10-2009 23:26
beacon
   
Ocena:
+1
Kiedyś się skapnąłem, że jeżdżę na konwenty żeby zrobić potem z nich relację ;D

Teraz jeżdżę dla znajomych. Jak wszyscy. A jeżdżę rzadziej bo... nie wiem dlaczego.

P.S. No i dla kalamburów...
25-10-2009 00:15
Scobin
   
Ocena:
0
Kalambury na konwentach? Dlaczego ja nic o tym nie wiem? ;-)
25-10-2009 11:59
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Na Pyrkonie 08 też byłem na kalamburach. Temat: stare gry komputerowe. Musiałem pokazywać Donkey Konga. : /
25-10-2009 12:14
kitsune
   
Ocena:
0
Nieczęsto jeździłem. Za młodu jakoś się nie chciało, teraz praca weekendowa zabiera czas, a wolny wolę spędzić z rodziną.

Ogólnie te, na których byłem wspominam hmm raczej miło, głównie ze względu na towarzystwo. Prelekcje mniej mnie interesują.

Natomiast mocno odrzuca mnie konwentowe chlanie (doświadczenie z Pyrkonu). Może stary jestem, ale nachlane małolaty zwyczajnie prowokują mnie do wykonania telefonu na pobliską placówkę niebieskich panów. Może inne konwenty nie mają problemu z alkoholem. Przynajmniej mam taką nadzieję.
25-10-2009 18:57
lucek
   
Ocena:
+4
Dobrych kalamburów od dłuższego czasu już nie ma... Ale kiedyś to była wielka rzecz. Były sobie w kraju ekipy, które w epicki i legendarny sposób grały w tę rewelacyjną grę. Były też takie, które w epicki sposób organizowały dla nich kolejne eventy na kolejnych konwentach - ale po kolei.

Podstawowe reguły kalamburów są proste. Prowadzący konkurs mają kilkadziesiąt pasków papieru z wypisanymi na nich hasłami. Paseczek, na długość taki, jak kartka A4, na szerokość - centymetr. Na nim zapisane hasło - tytuł książki, filmu, rozpoznawalny cytat. Krótkie, trzy- cztero- pięciowyrazowe. Do pokazania w półtorej minuty.
Trzyosobowe drużyny - jeden człowiek pokazuje. Nie wolno mu wydawać odgłosów i używać rekwizytów (w tym innych ludzi). Do dyspozycji ma gesty, mimikę, ruch. Jego celem jest przekazać treść hasła kolegom z drużyny.

I teraz zaczyna się dziać magia :-) Głupie hasła, jeszcze głupsze sposoby ich pokazania. Legendarne kody i meta-języki gestów, opracowywane przez wykrystalizowujące się w międzyczasie ekipy.
Pojawiają się dwie grupy z Lublina - Jack Sparrow (przechrzczony na Prawie Jacka Sparrowa) oraz Efekt Jaja (przeinaczony na efekt JoJo) - z niezapomnianymi kreacjami Ślivki, M4t1go, Krzysia-Misia i wielu innych. Naprzeciwko im stają dwie grupy (około)krakowskie - Twój Stary oraz Buce - czyli Tarkis, Inkwizytor, Neishin i ich wrocławska agenda Joseppe oraz Buc#2 (Puszon), Buc#3 (Garnek) i Buc#1 (niżej podpisany). Te cztery teamy walczą w całej Polszczy, bijąc się o laur pierszeństwa. Państwo Reputakowscy (z różnymi przybudówkami) walczą tylko w Krakowie lub Lublinie, nie podpalają ogni w Rzeszowie, Wrocławiu, Toruniu i kilku innych miastach, dlatego o nich demonstracyjnie nie napiszę ;-)

"Desperado" pokazany w dwie sekundy.
"Tautologia tożsamości jest egoizmem" w 30 sekund.
Haniebnie niezgadnięty (2 minuty!) "Galaktyczny Druciarz".
Od-klępa? Nie ma takiego słowa odklępa.
Spontaniczne, wielogodzinne (6-8 godzin!) sesje kalamburów na zahconie 2005, na którym niewiele się działo - i hasła brane z Gazety Wyborczej (proszę pokazać fiskalizację...)
Hasła killery - "nie ma to tamto", "zimna zima", "nigdziebądź"...

I absolutna forma kalamburów - samobieżna brygada konwentowa MasaHuku - oraz ich najgenialniejszy pomysł - punkty karne za każdą sekundę pokazywania hasła. Zwycięża ten, kto zbierze ich najmniej....

Ehh.. dziś prawdziwych kalamburów już nie ma.


PS. Na Falkonie dopiero zobaczysz ekspresję ;P

l.
25-10-2009 20:28
Repek
    @lucek
Ocena:
+2
Świeży Powiew Dekadencji (w skrócie ŚPD) się stawi! Chociaż gdzie nam tam do Buców, w których barwach miałem raz przyjemność startować: Chociaż akurat Falkon wiąże mi się ze wspomnieniami najgorszych kalamburów ever. Tamtejsze [tutejsze? kurde] ekipy mają tendencje do przekombinowywania prostych jak konstrukcja cepa zasad. Przykłady: - podczas pokazywanki innej grupy możliwość zgłaszania się z napisanymi na kartkach odpowiedziami - efekt: chaos - zakaz używania jakichkolwiek systemów - efekt: poczucie absurdu i równania w dół - elimacje do eliminacji z powodu nadmiaru teamów - efekt: kolejki pod salą Co jak co, ale kalambury mogłaby ekipa lubelska poprawić. Wzorce można czerpać chociażby od: - ekipy Tehawy [jednowyrazówki na czas] - Alquy [napisy z kapsli na tymbarkach] Pozdrówka
25-10-2009 20:40
lucek
   
Ocena:
+2
Gryzambury - hasła wygryzane z plasterków sera...

repek miał honorowy tytuł Buc#5000 - ale to i tak nieźle. Inkayon startował jako Buc#9000. Czasem było tak, że Garnka nie było i braliśmy do składu kogoś mądrego, ogarniętego i sprytnego, ale żeby dać mu do zrozumienia, że Garnuszka nam nie zastąpi, dostawał numer poza pierwszym tysiącem ;-) A jak się źle spisywał, to mu jeszcze bardziej oddalaliśmy numer od bucowej czołówki ;-)

Ehh.. już nie ma takich kalamburów jak kiedyś, sniff..
25-10-2009 22:51
Falkon 2009
   
Ocena:
0
W tym roku, jak donoszą mroczne wizje, kalambury głównie będą opierać się na jednowyrazowych hasłach, które trzeba pokazać w ciągu minuty. Ile haseł drużyna zgadnie, tyle zdobywa punktów. Czyli system, który wprowadził wspomniany Tehawa.
27-10-2009 23:28
Tarkis
   
Ocena:
0
Oj kalambury to jest cos - niestety Twojemu Staremu jakos trudno spotkac sie ostatnio w pelnym skaldzie na konwentach. Ech gdzie te czasy gdy przez 6 godzin na ktoryms dracoolu siedzielismy w sali i wymyslali najbardziej pokrecony sposob pokazywania hasel (slynni "zolnierze kosmosu" pokazani przez "termos i kolnierz")

Ale chyba najwiekszy lans TS zdobyl wlasnie na Falkonie, gdy w 3-4 sekundy pokazalismy Demoniczna Horde :) Ech to byly czasy :)
27-10-2009 23:46
Xaric
   
Ocena:
+3
To ja może bardziej pragmatycznie, a mniej sentymentalnie :)

1. oczywiście zjawisko '...mordo ty moja' jest elementem znaczącym, zwłaszcza gdy mordek tych jest coraz więcej, do tego stopnia że w tonie 'kopę lat' zaczepiają mnie ludzie których zupełnie nie kojarzę, choć napeeewno powinienem.
2. jeśli mnie nie ma dla punktów programu, znaczy że w jakiś sposób ten konwent współorganizuję:)
3. Jeśli jestem na punktach programu, znaczy że szukam twórców programu/gości na własny konwent lub prowadzę taki punkt :)
4. A generalnie ze względu na chorobę organizacyjną chodzę obserwuję i łapię kontakty, w między czasie socjalizując się z kim się da i dobrze się bawiąc.
W końcu po to są konwenty.
28-10-2009 08:57
Umbra
    No
Ocena:
+1
dawno już nie byłem na żadnym konie, aż się niedawno dowiedziałem, że Kraków moje ukochane miasto niegdyś (kurde dopiero co, kilka lat temu jeszcze) posiadające największą liczbę konów (w tym moim zdaniem pomimo licznych jednak skarg w ostatnich edycjach i gorszych edycji prowadzonych już przez GGFF najlepszy konwent w kraju-Krakon) podupadło i nie ma w nim już nic. Prócz z tego co słyszałem jakby kontynuacji prześwietnych konwentów ConQuestowych którą to prowadził Lucek a na której miałem być ale się nie udało...

Kalambury świetne, zazwyczaj jednak byłem obserwatorem ale mimo to bawiłem się przednio, na Questach właśnie były jedne z najlepszych na jakich się bawiłem.

A na konwenty jeżdzę dla mnóstwa rzeczy, pomijając znajomych (z którymi już dawno się nie widziałem i prócz kilkunastu z którymi mam kontakt i których połowa też już nie jeździ większość na pewno mnie już nie pamięta) ale przede wszystkim dla klimatu, ogólnej atmosfery. Ogólnie (szczególnie jak pierwszy raz widziałem to zjawisko) pociągało mnie to, że można robić naprawdę wiele rzeczy, ciężko było wybrać czy idzie się na prelekcję, super konkurs, piwo z nowo poznaną osobą z którą w kwadrans znalazło się mnóstwo tematów do obgadania czy obejrzeć chociażby film albo zagrać w rpga. Przy czym (pierwsze kilka razy byłem na Krakonie nazywanym ochlejkonem;) można było wypić ze starymi znajomymi jeśli tylko nie robiło się burdelu. To mnie właśnie wkurzało ostatnimi laty, przez kilka grup głupków co na konwent przyjechali wypić kilka flaszek i drzeć mordy powstała akcja 100% bez alkoholu. Szkoda tylko, że cierpieli Ci którzy widzą raz na rok dobrego znajomego i nie mogą wypić z nim kulturalnie piwka. Mam nadzieję, że w Krakowie w końcu coś ruszy, konwenty są niezapomnianymi imprezami z których wynosi się mnóstwo wspomnień, szczególnie z tych pierwszych jak się miało 15 lat. Pozdrawiam.
28-10-2009 09:40
~Anonim

Użytkownik niezarejestrowany
    Tak bym powiedział...
Ocena:
0
Repek
    @anonim
Ocena:
0
Jakież prawdziwe. :)

r.
29-10-2009 23:37
Xaric
   
Ocena:
0
Po prostu... :)
30-10-2009 10:22

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.