30-04-2010 15:33
O żałobie (nie tylko narodowej)
Odsłony: 4
Ponieważ w serwisie kilkakrotnie dyskutowano o żałobie – w dniach gorętszych aniżeli te – i ja teraz o niej opowiem.
Wczoraj usłyszałem dwie wypowiedzi, które streszczę następująco: "Żałoba po ofiarach katastrofy w Smoleńsku jest niesłuszna, ponieważ codziennie więcej ludzi umiera z głodu, a w ostatnich dniach znacznie więcej osób zginęło w trzęsieniu ziemi w Chinach". Skontruję ten argument – myślę bowiem, że jest jedną z rzeczy, które przeszkadzają w trzeźwym spojrzeniu na żałobę. Nie tylko narodową. A przy okazji powiem kilka słów o tym, jak to, co się stało, postrzegać może psycholog. Mało bowiem było takich głosów w mediach.
Kontra będzie krótka: to, co wiemy o naszych mózgach i naszej psychice, sugeruje zdecydowanie, że nie jesteśmy przystosowani do przeżywania żałoby po ludziach, którzy w żaden sposób nie są nam bliscy. Przez dziesiątki tysięcy lat w ewolucji nie mieliśmy pojęcia o tym, co się dzieje gdzieś daleko; ważne było to, co tutaj i teraz. Jeżeli mamy rzeczywiście doświadczyć utraty, to ktoś, kogo straciliśmy, powinien być z nami w jakiś sposób związany. Na przykład ze względu na to, że też jest Polakiem.
Oczywiście, w samej Polsce również regularnie umiera wielu ludzi, m.in. w wypadkach samochodowych. To prawda. Ale i takie sytuacje nie mogą sprawiać, abyśmy przeżywali żałobę. Jest to zresztą w istocie rzecz pomyślna – gdyby głęboko poruszała nas śmierć każdego człowieka w naszym kraju (nie mówiąc o całej kuli ziemskiej), to smutek musiałby nas przygniatać przez całe życie. Nikogo nie trzeba przekonywać, że bardzo trudno by się wtedy żyło.
A zatem – jeżeli mamy przeżywać żałobę, to tylko po kimś, kogo śmierć (czy to ze względu na osobistą znajomość, czy też np. okoliczności tragedii) uderzyła nas emocjonalnie. Twierdzenie, że taka żałoba to błąd albo wręcz hipokryzja, zupełnie rozmija się z rzeczywistością. Tacy po prostu jesteśmy i nie da się tego tak łatwo zmienić.
Oczywiście, mogą istnieć ludzie, którzy manifestują swoją żałobę w sposób przesadny, a nawet obłudny. Uważałbym jednak ze zbyt pospiesznym osądzaniem. Nawet ktoś, kto krytycznie wypowiadał się o zmarłym, może czuć szczery żal po jego śmierci. Jedno drugiego nie wyklucza.
W tym świetle nieco inaczej jawi się kwestia żałoby narodowej (choć to, co napisałem, dotyczy także żalu prywatnego). Jest to bowiem sytuacja, w której obywatelom państwa składa się pewną propozycję: oto przed wami szansa, by przeżyć śmierć. Tak właśnie: by przeżyć śmierć. Zmierzyć się ze znikomością istnienia i doświadczyć tego, czym jest utrata. Nikt z nas nie chciał, aby to wszystko się stało, ale w żałobie również ujawnia się człowieczeństwo. Jest to bardzo ważne doświadczenie, które może nas wiele nauczyć o sobie i o człowieku w ogóle. Możemy zobaczyć w sobie tę twarz, którą widać tylko nocą. Na co dzień jej nie dostrzegamy, ale to nie znaczy, że jej nie ma.
Nie chodzi o to, że z kimś, kto po Katyniu nie czuł głębokiego żalu, coś musi być nie w porządku. Nie, żadną miarą. Każdy z nas bowiem innych zdarzeń doświadczać może jako utraty. Poza tym nawet ktoś, kto rzeczywiście został dotknięty, zwykle najpierw przeżywa szok: nie może uwierzyć, że to się naprawdę stało. Dopiero potem przychodzą łzy. Sztuka w tym, aby umieć im pozwolić płynąć. Po raz kolejny okazuje się, jak mądre są słowa: homo sum et nihil humanum a me alienum esse puto.
Można się spierać o żałobę narodową. Można jej z różnych powodów odmawiać słuszności. Warto jednak pamiętać, że kiedy bardzo wielu ludzi w kraju ma poczucie głębokiej straty, żałoba narodowa nakłania ich do tego, aby na nowo odczytali sens własnego człowieczeństwa. Bo człowiekiem jest się przecież aż do końca.
Wczoraj usłyszałem dwie wypowiedzi, które streszczę następująco: "Żałoba po ofiarach katastrofy w Smoleńsku jest niesłuszna, ponieważ codziennie więcej ludzi umiera z głodu, a w ostatnich dniach znacznie więcej osób zginęło w trzęsieniu ziemi w Chinach". Skontruję ten argument – myślę bowiem, że jest jedną z rzeczy, które przeszkadzają w trzeźwym spojrzeniu na żałobę. Nie tylko narodową. A przy okazji powiem kilka słów o tym, jak to, co się stało, postrzegać może psycholog. Mało bowiem było takich głosów w mediach.
Kontra będzie krótka: to, co wiemy o naszych mózgach i naszej psychice, sugeruje zdecydowanie, że nie jesteśmy przystosowani do przeżywania żałoby po ludziach, którzy w żaden sposób nie są nam bliscy. Przez dziesiątki tysięcy lat w ewolucji nie mieliśmy pojęcia o tym, co się dzieje gdzieś daleko; ważne było to, co tutaj i teraz. Jeżeli mamy rzeczywiście doświadczyć utraty, to ktoś, kogo straciliśmy, powinien być z nami w jakiś sposób związany. Na przykład ze względu na to, że też jest Polakiem.
Oczywiście, w samej Polsce również regularnie umiera wielu ludzi, m.in. w wypadkach samochodowych. To prawda. Ale i takie sytuacje nie mogą sprawiać, abyśmy przeżywali żałobę. Jest to zresztą w istocie rzecz pomyślna – gdyby głęboko poruszała nas śmierć każdego człowieka w naszym kraju (nie mówiąc o całej kuli ziemskiej), to smutek musiałby nas przygniatać przez całe życie. Nikogo nie trzeba przekonywać, że bardzo trudno by się wtedy żyło.
A zatem – jeżeli mamy przeżywać żałobę, to tylko po kimś, kogo śmierć (czy to ze względu na osobistą znajomość, czy też np. okoliczności tragedii) uderzyła nas emocjonalnie. Twierdzenie, że taka żałoba to błąd albo wręcz hipokryzja, zupełnie rozmija się z rzeczywistością. Tacy po prostu jesteśmy i nie da się tego tak łatwo zmienić.
Oczywiście, mogą istnieć ludzie, którzy manifestują swoją żałobę w sposób przesadny, a nawet obłudny. Uważałbym jednak ze zbyt pospiesznym osądzaniem. Nawet ktoś, kto krytycznie wypowiadał się o zmarłym, może czuć szczery żal po jego śmierci. Jedno drugiego nie wyklucza.
W tym świetle nieco inaczej jawi się kwestia żałoby narodowej (choć to, co napisałem, dotyczy także żalu prywatnego). Jest to bowiem sytuacja, w której obywatelom państwa składa się pewną propozycję: oto przed wami szansa, by przeżyć śmierć. Tak właśnie: by przeżyć śmierć. Zmierzyć się ze znikomością istnienia i doświadczyć tego, czym jest utrata. Nikt z nas nie chciał, aby to wszystko się stało, ale w żałobie również ujawnia się człowieczeństwo. Jest to bardzo ważne doświadczenie, które może nas wiele nauczyć o sobie i o człowieku w ogóle. Możemy zobaczyć w sobie tę twarz, którą widać tylko nocą. Na co dzień jej nie dostrzegamy, ale to nie znaczy, że jej nie ma.
Nie chodzi o to, że z kimś, kto po Katyniu nie czuł głębokiego żalu, coś musi być nie w porządku. Nie, żadną miarą. Każdy z nas bowiem innych zdarzeń doświadczać może jako utraty. Poza tym nawet ktoś, kto rzeczywiście został dotknięty, zwykle najpierw przeżywa szok: nie może uwierzyć, że to się naprawdę stało. Dopiero potem przychodzą łzy. Sztuka w tym, aby umieć im pozwolić płynąć. Po raz kolejny okazuje się, jak mądre są słowa: homo sum et nihil humanum a me alienum esse puto.
Można się spierać o żałobę narodową. Można jej z różnych powodów odmawiać słuszności. Warto jednak pamiętać, że kiedy bardzo wielu ludzi w kraju ma poczucie głębokiej straty, żałoba narodowa nakłania ich do tego, aby na nowo odczytali sens własnego człowieczeństwa. Bo człowiekiem jest się przecież aż do końca.